poniedziałek, 31 grudnia 2012

Soniamiki - SNMK (2012)


W szkwale domysłów
  
SONIAMIKI – "SNMK" (Qulturap, 2012)
Ocena: 8,5/ 10 

Można się zastanawiać dlaczego polskie artystki muszą wydawać płyty w Niemczech zanim zostaną dostrzeżone w Polsce. Tylko w sumie po co? Najważniejsze, że kolejna po Julii Marcell Polka po debiutanckim albumie wydanym wpierw zagranicą może przekonywać fizycznym nośnikiem również w Polsce. Drugiej takiej wokalistki w polskim popie, ośmielę się zaryzykować, nie ma. Nikt w tak pokręcony sposób nie łączy powykręcanych elektronicznych rytmów i basu z prostymi opowiastkami o dziewczynach, no i chłopakach też. Robi to jednak tak, że w tych bezpretensjonalnych tekstach odczuwa się wrażenie, że chodzi o coś więcej.
„SNMK” jest bardziej ascetyczna od debiutu. Prostymi środkami rysuje Zosia Mikucka obrazek codzienności przesiąknięty tęsknotą za wyciśniętymi jak z cytryny chwilami. I to może sprawiło, że mieszkająca obecnie w Łodzi Soniamiki bardziej przykuwa uwagę skoncentrowaną muzyką. W ten sposób tworząc coś osobnego na polskiej scenie. Rozpoczynająca album „Lemoniada” zaczyna się dostrzegalnym bardziej na słuchawkach  wymownym deszczem, który też utwór kończy zaraz po odjeździe „jego”. „Ona chce go nie znać”, w sumie nic dziwnego po lemoniadzie wypitej półnago na dywanie. Teksty piosenek są dziwnie zapętlone dzięki licznym powtórzeniom. O dziwo tak zrytmizowane, że nie kłują w uszy. Trudno uciec od przedziwnych wersów typu  „Nie jem dla ciebie nawet wcale / I chudnę bo chcę być taka jak / wspaniałe panie co się z tobą”… i tak właśnie fraza kończy się wpół. Najjaśniejszym chyba punktem albumu jest „Jesień na Hawajach” autorstwa Łukaszów: Lacha z L.Stadt (swoją drogą „Londyn” był dedykowany właśnie Zosi) i Mikuckiego. Melancholijna jakby wyrwana z historii polskiej piosenki. W miarę coraz większej ilości przesłuchań udzielał mi się żal zostawionej na Hawajach bohaterki w rytmach klawiszów. Rodzą one przesadzone, absurdalne myśli, że to ich sprawka, że palmy straciły liście. No i w jakiej piosence usłyszeliście na raz wyrazy szkwał czy sczezł? Może obrazowość utworów jest zasługą tego, że Soniamiki łączy muzykę z grafiką, obrazem w swoich innych projektach. Większość tekstów jest zresztą autorstwa Sonimiki. Ale koniec o warstwie lirycznej, lepiej samemu odkrywać te gry słowem.
Ujmujące w tej płycie jest to, że nie wiadomo kiedy tak proste rytmy w końcu tłoczą się nam gdzieś z tyłu głowy. Nawet tak zakłócone jak w „Wiem Nie”. Sprawiają wrażenie jakby polepionych w jak najprostszy sposób bez jakiegokolwiek klucza. Jednak powtórzone ileś razy dają wytrych do wczucia się w rytm tego utworu. Powtarzająca się jest też naiwna tęsknota (która może kogoś zirytować, ale nie mnie) za tymi najprostszymi marzeniami o robieniu wspólnie tylu różnych rzeczy, jak choćby pójście razem na dach, koniecznie pod różowym niebem. Jest to jednak tęsknota bardziej w dziecięcym stylu. Po krótkiej zadumie zaraz słyszymy beztroskę w perkusji i słowach. Jednak wyrazu „powtórzenie” nie można użyć jako argument, że gdzieś Sonięmiki się słyszało w nie-Sonimiki. Ja przynajmniej dalej nie wiem, co zauroczyło mnie w tym albumie poza przewrotnością. Bo między słowami i rytmem jest na pewno coś jeszcze. 
                                                                                                                                          Michał Machel