środa, 21 listopada 2012

T.Love - Old Is Gold (2012)


Chłopaki czasem płaczą

T.LOVE "OLD IS GOLD"
(EMI Music Poland, 2012)
OCENA: 8/10




 

Kazali na swoje nowe dzieło czekać aż sześć lat, wynagrodzili to jednak podwójną dawką muzyki na dwupłytowym Old Is Gold. Krytycy są zachwyceni, ale czy to samo można powiedzieć o fanach T.Love? Ci, których w muzyce zespołu Muńka Staszczyka kręcą kawałki energetyczne – jak Potrzebuję wczoraj czy Autobusy i tramwaje – będą srodze zawiedzeni. Sympatyków karaibskiego bujania spod znaku Stokrotki i Boga nowa płyta raczej nie ruszy z miejsca. Fani, których ulubione piosenki to Warszawa, Chłopaki nie płaczą i Nie, nie, nie nie mają nawet po co słuchać tego albumu. Tych, których bawiły teksty w rodzaju T.Love, T.Love albo Polish Boyfriend mogą być skonsternowani warstwą liryczną Old Is Gold. Czyżby więc T.Love nagrało nową płytę dla nikogo?
Jeśli kochacie bluesa – możecie śmiało sprawdzić nową propozycję Muńka i paczki. Gęsta, barowa atmosfera unosi się nad Black and Blue, a inspirację The Doors wyraźnie czuć w Synu marnotrawnym. Kręci was oszczędny w środkach folk? Proszę bardzo, inspirowana Bobem Dylanem Lucy Phere, kojarząca się z balladami T. Rex Jeśli Boga nie ma tu, czy też utrzymane w celtyckim duchu 2005 i New York. Może jakimś cudem należycie do mniejszości wielbiącej country i rockabilly? Szalony Country Rebel, motoryczna Moja kobieta (kompozycja Lesława z Komet) i wyciszona Frontline. Oldschoolowy rock’n’roll? Jak najbardziej, do tańca porywają Menora Bentz z genialnymi organami w refrenie, a także wczesnobeatlesowski utwór tytułowy. Macie ochotę na trochę brzmień z wytwórni Motown? Muniek serwuje singlowy Poeci umierają, bardzo przypominający motownowy standard (Love Is Like A) Heat Wave, czy Tamla Lavenda, gdzie zabawny falset kontrastuje z niewesołym tekstem.
No właśnie – ponure nastroje niemal zupełnie zdominowały warstwę tekstową, co nie powinno dziwić mających w pamięci gorzki album I Hate Rock’n’Roll. Są tu opowieści o smutnych kolesiach po przejściach (Mętna woda, Stanley, Henry Kadzidło), którym ciężko jest pogodzić z upływem czasu (Ostatni taki sklep, 2005) zatracających siebie w toksycznych związkach (Menora Bentz, Moja kobieta), zagubionych w nowoczesnym, zdehumanizowanym świecie (Orwell Or Not Well – znów kontrast między gorzkim tekstem, a radosną afrobeatową muzyką, przywodzącą na myśl poczynania Paula Simona czy też naszego Voo Voo), wreszcie wątpiących w sens istnienia (Jeśli Boga nie ma tu). Wzmocnieniu przekazu służą grube słowa, które dotychczas Staszczyk stosował bardzo oszczędnie – najdobitniej widać to w (Skomplikowanym) Nowym świecie, w którym artysta dystansuje się od internetowego życia młodych Polaków (pierdolę fejsa, pierdolę mocno go – krzyczy w refrenie). Na mnie największe wrażenie zrobił jednak tekst Lucy Phere, zainspirowany legendą o bluesmanie Robercie Johnsonie (który rzekomo sprzedał duszę diabłu), w gorzki sposób ukazujący blaski i cienie rock’n’rollowego życia. Muniek zostawia nam jednak iskierki nadziei: najgorszy ćpun, najgorsze dno/może się podnieść, rozumiesz to – słyszymy w jedynym w miarę optymistycznym tutaj Synu marnotrawnym.
Smutna płyta siedmiu dorosłych facetów po przejściach. Niełatwa w odbiorze, dołująca, ale bez wątpienia szczera i autentyczna. Wydaje mi się, że w tej chwili rynek muzyczny potrzebuje takich płyt – chyba nie przypadkiem największymi grupami świata są w tej chwili The Black Keys i Mumford And Sons.
 
Maciej Koprowicz