Chłopaki czasem płaczą
T.LOVE "OLD IS GOLD"
(EMI Music Poland, 2012)
OCENA: 8/10
Kazali na swoje nowe dzieło czekać aż sześć
lat, wynagrodzili to jednak podwójną dawką muzyki na dwupłytowym Old Is Gold. Krytycy są zachwyceni, ale
czy to samo można powiedzieć o fanach T.Love? Ci, których w muzyce zespołu
Muńka Staszczyka kręcą kawałki energetyczne – jak Potrzebuję wczoraj czy Autobusy
i tramwaje – będą srodze zawiedzeni. Sympatyków karaibskiego bujania spod
znaku Stokrotki i Boga nowa płyta raczej nie ruszy z miejsca.
Fani, których ulubione piosenki to Warszawa,
Chłopaki nie płaczą i Nie, nie, nie nie
mają nawet po co słuchać tego albumu. Tych, których bawiły teksty w rodzaju T.Love, T.Love albo Polish Boyfriend mogą być skonsternowani warstwą liryczną Old Is Gold. Czyżby więc T.Love nagrało
nową płytę dla nikogo?
Jeśli kochacie bluesa – możecie śmiało
sprawdzić nową propozycję Muńka i paczki. Gęsta, barowa atmosfera unosi się nad
Black and Blue, a inspirację The
Doors wyraźnie czuć w Synu marnotrawnym. Kręci
was oszczędny w środkach folk? Proszę bardzo, inspirowana Bobem Dylanem Lucy Phere, kojarząca się z balladami T.
Rex Jeśli Boga nie ma tu, czy też utrzymane
w celtyckim duchu 2005 i New York. Może jakimś cudem należycie do
mniejszości wielbiącej country i rockabilly? Szalony Country Rebel, motoryczna
Moja kobieta (kompozycja Lesława z Komet) i wyciszona Frontline. Oldschoolowy rock’n’roll? Jak najbardziej, do tańca
porywają Menora Bentz z genialnymi
organami w refrenie, a także wczesnobeatlesowski utwór tytułowy. Macie ochotę
na trochę brzmień z wytwórni Motown? Muniek serwuje singlowy Poeci umierają, bardzo przypominający
motownowy standard (Love Is Like A) Heat
Wave, czy Tamla Lavenda, gdzie
zabawny falset kontrastuje z niewesołym tekstem.
No właśnie – ponure nastroje niemal zupełnie
zdominowały warstwę tekstową, co nie powinno dziwić mających w pamięci gorzki
album I Hate Rock’n’Roll. Są tu
opowieści o smutnych kolesiach po przejściach (Mętna woda, Stanley, Henry Kadzidło), którym ciężko jest pogodzić z
upływem czasu (Ostatni taki sklep, 2005) zatracających siebie w toksycznych
związkach (Menora Bentz, Moja kobieta), zagubionych w
nowoczesnym, zdehumanizowanym świecie (Orwell
Or Not Well – znów kontrast między gorzkim tekstem, a radosną afrobeatową
muzyką, przywodzącą na myśl poczynania Paula Simona czy też naszego Voo Voo),
wreszcie wątpiących w sens istnienia (Jeśli
Boga nie ma tu). Wzmocnieniu przekazu służą grube słowa, które dotychczas
Staszczyk stosował bardzo oszczędnie – najdobitniej widać to w (Skomplikowanym) Nowym świecie, w którym
artysta dystansuje się od internetowego życia młodych Polaków (pierdolę fejsa, pierdolę mocno go –
krzyczy w refrenie). Na mnie największe wrażenie zrobił jednak tekst Lucy Phere, zainspirowany legendą o
bluesmanie Robercie Johnsonie (który rzekomo sprzedał duszę diabłu), w gorzki
sposób ukazujący blaski i cienie rock’n’rollowego życia. Muniek zostawia nam
jednak iskierki nadziei: najgorszy ćpun,
najgorsze dno/może się podnieść, rozumiesz to – słyszymy w jedynym w miarę
optymistycznym tutaj Synu marnotrawnym.
Smutna płyta siedmiu dorosłych facetów po
przejściach. Niełatwa w odbiorze, dołująca, ale bez wątpienia szczera i
autentyczna. Wydaje mi się, że w tej chwili rynek muzyczny potrzebuje takich
płyt – chyba nie przypadkiem największymi grupami świata są w tej chwili The
Black Keys i Mumford And Sons.
Maciej Koprowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz