Drekoty „Persentyna” (Thin Man Records, 2012)
Ocena:
8/
10
Długo zabierałem się za tę płytę, baardzo długo, bo
i za nią nie można chwycić ot tak po prostu i napisać parę słów. To tak jakby
próbowało się coś całkowicie nieokreślonego przedstawić w jeden wyraźny sposób.
Wtedy to płyta Drekotów byłaby tylko rozmytym obrazem przeróżnych dźwięków.
Podczas gdy pędzel trzech drekotowych panien nie tyle co nakreśla nam klucz do
odczytania tej płyty, co w podpis na dole obrazu wmalowuje kocie oko znacząco
mrugające, żeby odebrać „Persentynę” niejednoznacznie. Tak żeby odbiorca
pokazał wyciągnięty język poważniejszym sąsiednim obrazom o pewniejszym,
bardziej jednoznacznym wydźwięku.
Mógłbym spróbować wysilić się na mniej lub bardziej
abstrakcyjne opisy utworów czy całej płyty, ale zamieniłoby to spacer przez
niespokojny wyciem wiatru i zacinającym deszczem las na wędrówkę całkowicie
spokojną łąką. Muzyka Drekotów jest wystarczająco pobudzająca wyobraźnię i
cokolwiek śmiesznie wygląda przy niej próba wyrażenia jej obrazem. Co zresztą
widać powyżej.
Za tą trudną do sklasyfikowania płytą stoi Ola
Rzepka, inicjatorka całego projektu grająca prędzej w Pogodnie czy Alte Zachen.
To perkusistka, chociaż także z
inklinacjami ku śpiewowi, przed czym wzbraniała się, ale w końcu słusznie uległa.
Rzepka swego czasu resetowała się na imprezach techno w katowickim Mega Clubie,
co może jakoś tłumaczyć dziwne dźwiękowe połączenia na „Persentynie”… w każdym
razie ta Rzepka zaprosiła do współpracy Magdę Turłaj znaną z Kawałka Kulki i
nieco później, po dość długich poszukiwaniach (niedziwne, skoro w głowie kołatały
jej tak nietypowe dźwięki), Zosz Chabierę. W produkcji Oli Rzepce pomagał Kuba
Łuka. Masteringiem zaś zajął się sam Marcin Bors. To tyle, jeśli chodzi o
sprawców płyty, w której udało się połączyć punkową duszę dziewczyn z
brzmieniem syntezatorów. Sposób na promocję Rzepka też miała niezły, bo
dołączyła się w roli supportu m. in. do koncertującej Julii Marcell, dzięki
czemu poznałem Drekoty.
Album, który wyszedł swoją drogą w moje urodziny,
zaczyna niepokojący „Listopad” . Tutaj perkusja z elektroniką brzmi całkiem
harmonijnie. Jednak tekst piosenki, podobnie jak w innych utworach, jest
nastawiony na przeżywanie chwili, dając wielkie możliwości różnorakiej jego
interpretacji albo, co bardziej prawdopodobne, jej braku. Nie jest to
konieczne, bo mają one zdaje się punktowo kierować wyobraźnię na coraz to nowe
skojarzenia. Kwintesencją „Persentyny” jest „Parestezja”, czyli czucie opaczne.
Już sam tytuł piosenki pomaga w odbiorze płyty. Dźwięki mrowią nas, szybko
zmieniają temperaturę, powodują drętwienie. A to wszystko powodowane ma być,
jak mówi definicja parestezji, zaburzeniami psychicznymi. Mogą je wzmagać
teksty typu „nieprzesadnie słońce świeci, niedopałek na chodniku”, zalatujące
majakami. Dalej utwierdza nas w skrajnych obrazach, które przynosi płyta,
nieznośne skrzypienie złączone z pianinem i lekką perkusją w „Skrzypię”, która
zdaje się formować przez wybijanie rytmu kolejne wyśpiewywane słowa. Takie mam
wrażenie przynajmniej. Nieźle, zaburzenia i mnie się już tykają chyba. „Raut”,
totalnie antyrautowy w brzmieniu, coraz bardziej przypomina spacer obłąkanego
„banity” ze świata normalnych ludzi. Taki bal w akompaniamencie miarowego
uderzania klawiszy pianina. Szamotanina dźwięków przynosi jakieś pęki kluczy.
Coraz lepiej ze mną, klucze w ciemnym pomieszczeniu zamykają mi przestrzeń.
Dobrze, że szybko otwiera ją „Masłem”.
O niejednorodności płyty świadczy właśnie płynne
przejście z lekka psychodelicznych klimatów do wspomnianego „Masłem” czy
elektronicznego „Tramwaju”, który przynosi na myśl stare gry wideo.
Potwierdzone to zostaje zresztą w teledysku, w którym Kazik wtrąca swoje 12
groszy. Dalszym potwierdzeniem planowanej niekonsekwencji jest spokojniejsze,
dość melodyjne, zaburzone tylko głosem jakby z tła, „Za”. To tylko pozór jednak, bo jeszcze w tym
kawałku pojawiają się krzyki, które znów jakby przynosiły wykrzywione
perkusyjno – syntezatorowe dźwięki. Instrumentalne „Continuum” przywraca
spokój, już mniej zakłócany w „Planie B”, no chyba że frazą „lubię mieć
scyzoryk w torebce”. Wędrówkę przez „Persentynę” łagodzi przyjemny, domowy wręcz
melodycznie „Powrót”, wkładający „głowę w kieszeń”. Kończący „Szary” uspokaja i
kładzie spać dzwonkami utrudzonego słuchacza. Zasypia on jednak paradoksalnie
szybko i dobrze, choć Drekoty nie byłyby sobą, gdyby nie rozstroiły tego
elektroniką na końcu utworu.
Wypracowany przez dziewczyny styl może odpychać,
wywoływać wrażenie przypadkowości. Jednak jest ona wprowadzana całkiem
świadomie. Pomysł na obmyśloną przypadkowość Ola Rzepka miała zatem genialny.
Na początku także mi album wydawał się trochę pozlepiany, jednak po dokładnym
wsłuchaniu się można było zobaczyć punkty styczne poszczególnych piosenek. Bo
już o ściśle określonym wydźwięku płyty nie można mówić. I o to zdaje się
chodziło Drekotom – stworzyć muzyczną szafę na różną pogodę. Przyczepiłbym się
tylko do braku jednego lub dwóch od razu wpadających do głowy kawałków, chyba
jednak możliwych do stworzenia, nawet w „drekotowej” zaburzonej konwencji.
Tak więc, zdaje się niespójną całość, można było
poprowadzić różnymi doświadczeniami jak urojenie, choroba psychiczna czy wyszumienie
się jak w „Tramwaju”, przez uspokojenie się, żeby na końcu móc popaść w
niezakłócony sen. Te doświadczenia, jeśli chodzi o wywołane skojarzenia, tworzą
dość pasujące do siebie części „Persentyny”. Jednak dość to wszystko niełatwe w
odbiorze i być może, a nawet bardzo mocno możliwe, że wszystkie wrażenia
opisane wyżej mogą autorki płyty bardzo zdziwić. Jednak ja już się żadnym
dźwiękiem od Drekotów nie zdziwię…?
Michał Machel
P. S. Autor przeprasza za objętość recenzji jak i za oszukanie czytelnika – otóż miał nie posiłkować się mentalnymi obrazami, co mu ostatecznie nie wyszło. Jednak ma usprawiedliwienie, to wina „Persentyny”.
P. S. Autor przeprasza za objętość recenzji jak i za oszukanie czytelnika – otóż miał nie posiłkować się mentalnymi obrazami, co mu ostatecznie nie wyszło. Jednak ma usprawiedliwienie, to wina „Persentyny”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz