piątek, 7 września 2012

Dead Can Dance - Anastasis (2012)


Umarli znowu tańczą

DEAD CAN DANCE "ANASTASIS"
(PIAS, 2012)
OCENA: 9/10 



My, Polacy, mamy opinię romantyków... A jak romantyzm to smutek, nostalgia, mroczne nokturny w świetle księżyca - do serc Polaków najlepiej zdaje się trafiać muzyka w barwach ciemnych. W panteonie ukochanych artystów naszego narodu czołowe miejsce zajmuje australijsko-brytyjski duet Dead Can Dance, przez lata flagowi artyści słynnej niezależnej wytwórni 4AD, której chyba wszyscy protegowani w latach 80. dorobili się w naszym kraju kultowej pozycji (obok DCD m.in. Cocteau Twins, Clan Of Xymox i Xmal Deutschland). Obdarzona anielskim głosem Australijka Lisa Gerrard i śpiewający jak idealne połączenie Iana Curtisa i Nicka Cave’a posępny londyńczyk Brendan Perry musieli zdobyć serca mrocznych Słowian, bo łączyli wszystko to, co trafia do naszej wschodniej duszy. Na pierwszej płycie self-titled z 1984 (jeszcze nie jako duet, ale jako regularny zespół) prezentowali joydivisionowski trans i cure’owate przestrzenie, a głos Lisy miał w sobie szaleństwo porównywalne z ekspresją Elizabeth Fraser z Cocteau Twins. Lubimy to? Pewnie, że lubimy. Na kolejnych płytach (już tylko we dwoje) zaczęli odchodzić od etykietki postpunkowej – pojawiły się odniesienia do muzyki klasycznej, a więc siłą rzeczy pojawił się również jakże kochany przez nas patos. Dużo, dużo pięknego patosu stanowi o magii Spleen and Ideal, Within the Realm of a Dying Sun i  The Serpent's Egg, największych dokonań Umarłych. Na Aion penetrowali obszary muzyki dawnej i sakralnej (lubimy, a jak teraz nie lubimy, to na starość polubimy), a na Into the Labyrinth „muzyki świata” (jakby z pewnym naciskiem na Europę Południowo-Wschodnią). Z publicznością pożegnali się w 1996 albumem Spiritchaser.
Reaktywacja zespołu i tegoroczny powrót z nowym albumem po szesnastu latach przerwy wywołała w Polsce euforię – singiel zapowiadający Anastasisa, Amnesia przez trzy tygodnie okupował pierwszą pozycję na Liście Przebojów Trójki (to dopiero trzecia ich piosenka w historii LP3, no ale trudno o mniej przebojowy zespół niż Dead Can Dance), a w wrześniowym „Teraz Rocku” fani będą mogli przeczytać jakże oczekiwaną wkładkę o duecie. Trzeba powiedzieć, że euforia jest uzasadniona – Anastasis (symboliczny tytuł – z greckiego „zmartwychwstanie”) jest płytą wyborną, bez dwóch zdań na miarę wspomnianych już przeze mnie trzech największych albumów zespołu.
Już od pierwszych dźwięków Children of the Sun słychać, że mamy do czynienia z arcydziełem. Potęgę brzmienia budują „riff”na orientalnych instrumentach strunowych, smyczki, monumentalne dęciaki, wschodnie perkusjonalia, i oczywiście genialny Brendan Perry, przypominający nieco balladowego Nicka Cave’a. Ten utwór wydaje mi się najbardziej „przebojowym” – o ile w przypadku DCD można w ogóle takiego słowa używać – na płycie, lecz do promocji wybrano nie mniej wspaniałą Amnesię. Utwór o ociężałym, pogrzebowym rytmie, z posępnym fortepianem i wybijającym rytm dziwnym instrumentem – można wysnuć pewne skojarzenia z Eternal Joy Division. Doskonale pasowałoby do tego utworu określenie „gotycki” – szkoda, że zawłaszczony został przez mocno umalowane panny śpiewające operowo na tle metalowej rąbanki. Coś z klimatu muzyki sakralnej ma zamykający album All in Good Time, a znacznie lżejszego kalibru utworem jest całkiem pogodne Opium, w którym uwagę przykuwają szczególnie wejścia instrumentów dętych.. Brendan zaprezentował się wyśmienicie, a co z piękniejszą połową duetu? Lisę Gerrard po raz pierwszy słyszymy w Anabasis, gdzie dominują brzmienia grecko-bałkańskie, przez co skojarzenia biegną w stronę albumu Into the Labyrinth. Pozostałe utwory śpiewane przez Lisę także wyraźnie nawiązują do world music. Agape przywołuje magiczny klimat muzyki żydowskiej, z Izraela zaś niedaleko do Arabii – baśnie z tysiąca i jednej nocy to cudowny Kiko. Oboje wokalistów Dead Can Dance słyszymy we wspaniałym duecie w utworze Return of the She-King. Nawiązuje do muzyki dawnej i klimatu muzyki celtyckiej (z początku słyszymy coś w rodzaju dud), ale ma również nieco „filmowy” klimat – nie zapominajmy o doświadczeniach Lisy na tym polu (Złoty Glob za muzykę do Gladiatora).
Czyli otrzymujemy wszystko, co najlepsze w stylu jednej z najbardziej oryginalnych grup w dziejach muzyki popularnej. Zbliża się jesień, wspaniała comebackowa płyta Dead Can Dance będzie o tej porze roku smakować znakomicie.
Maciej Koprowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz