Umarli znowu tańczą
DEAD CAN DANCE "ANASTASIS"
(PIAS, 2012)
OCENA: 9/10
My, Polacy, mamy opinię romantyków... A jak romantyzm to smutek, nostalgia, mroczne
nokturny w świetle księżyca - do serc Polaków najlepiej zdaje się trafiać
muzyka w barwach ciemnych. W panteonie ukochanych artystów naszego narodu
czołowe miejsce zajmuje australijsko-brytyjski duet Dead Can Dance, przez lata
flagowi artyści słynnej niezależnej wytwórni 4AD, której chyba wszyscy
protegowani w latach 80. dorobili się w naszym kraju kultowej pozycji (obok DCD
m.in. Cocteau Twins, Clan Of Xymox i Xmal Deutschland). Obdarzona anielskim
głosem Australijka Lisa Gerrard i śpiewający jak idealne połączenie Iana
Curtisa i Nicka Cave’a posępny londyńczyk Brendan Perry musieli zdobyć serca
mrocznych Słowian, bo łączyli wszystko to, co trafia do naszej wschodniej
duszy. Na pierwszej płycie self-titled z 1984 (jeszcze nie jako duet, ale jako
regularny zespół) prezentowali joydivisionowski trans i cure’owate
przestrzenie, a głos Lisy miał w sobie szaleństwo porównywalne z ekspresją
Elizabeth Fraser z Cocteau Twins. Lubimy to? Pewnie, że lubimy. Na kolejnych
płytach (już tylko we dwoje) zaczęli odchodzić od etykietki postpunkowej –
pojawiły się odniesienia do muzyki klasycznej, a więc siłą rzeczy pojawił się
również jakże kochany przez nas patos. Dużo, dużo pięknego patosu stanowi o
magii Spleen and Ideal, Within the Realm of a Dying Sun i The
Serpent's Egg, największych dokonań Umarłych. Na Aion penetrowali obszary muzyki dawnej i sakralnej (lubimy, a jak
teraz nie lubimy, to na starość polubimy), a na Into the Labyrinth „muzyki świata” (jakby z pewnym naciskiem na
Europę Południowo-Wschodnią). Z publicznością pożegnali się w 1996 albumem Spiritchaser.
Reaktywacja zespołu i tegoroczny
powrót z nowym albumem po szesnastu latach przerwy wywołała w Polsce euforię –
singiel zapowiadający Anastasisa, Amnesia
przez trzy tygodnie okupował pierwszą pozycję na Liście Przebojów Trójki
(to dopiero trzecia ich piosenka w historii LP3, no ale trudno o mniej
przebojowy zespół niż Dead Can Dance), a w wrześniowym „Teraz Rocku” fani będą
mogli przeczytać jakże oczekiwaną wkładkę o duecie. Trzeba powiedzieć, że
euforia jest uzasadniona – Anastasis (symboliczny
tytuł – z greckiego „zmartwychwstanie”) jest płytą wyborną, bez dwóch zdań na
miarę wspomnianych już przeze mnie trzech największych albumów zespołu.
Już od pierwszych dźwięków Children of the Sun słychać, że mamy do
czynienia z arcydziełem. Potęgę brzmienia budują „riff”na orientalnych instrumentach
strunowych, smyczki, monumentalne dęciaki, wschodnie perkusjonalia, i
oczywiście genialny Brendan Perry, przypominający nieco balladowego Nicka
Cave’a. Ten utwór wydaje mi się najbardziej „przebojowym” – o ile w przypadku
DCD można w ogóle takiego słowa używać – na płycie, lecz do promocji wybrano
nie mniej wspaniałą Amnesię. Utwór o
ociężałym, pogrzebowym rytmie, z posępnym fortepianem i wybijającym rytm
dziwnym instrumentem – można wysnuć pewne skojarzenia z Eternal Joy Division. Doskonale pasowałoby do tego utworu
określenie „gotycki” – szkoda, że zawłaszczony został przez mocno umalowane
panny śpiewające operowo na tle metalowej rąbanki. Coś z klimatu muzyki
sakralnej ma zamykający album All in Good
Time, a znacznie lżejszego kalibru utworem jest całkiem pogodne Opium, w którym uwagę przykuwają
szczególnie wejścia instrumentów dętych..
Brendan zaprezentował się wyśmienicie, a co z piękniejszą połową duetu?
Lisę Gerrard po raz pierwszy słyszymy w Anabasis,
gdzie dominują brzmienia grecko-bałkańskie, przez co skojarzenia biegną w
stronę albumu Into the Labyrinth. Pozostałe
utwory śpiewane przez Lisę także wyraźnie nawiązują do world music. Agape przywołuje magiczny klimat muzyki
żydowskiej, z Izraela zaś niedaleko do Arabii – baśnie z tysiąca i jednej nocy
to cudowny Kiko. Oboje wokalistów
Dead Can Dance słyszymy we wspaniałym duecie w utworze Return of the She-King. Nawiązuje do muzyki dawnej i klimatu muzyki
celtyckiej (z początku słyszymy coś w rodzaju dud), ale ma również nieco
„filmowy” klimat – nie zapominajmy o doświadczeniach Lisy na tym polu (Złoty
Glob za muzykę do Gladiatora).
Czyli otrzymujemy wszystko, co
najlepsze w stylu jednej z najbardziej oryginalnych grup w dziejach muzyki
popularnej. Zbliża się jesień, wspaniała comebackowa płyta Dead Can Dance
będzie o tej porze roku smakować znakomicie.
Maciej Koprowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz